Do czasu, kiedy byłem stosunkowo niezależnym singlem ten schemat jakoś sobie działał, udawało mi się nawet od czasu do czasu coś tam odłożyć i kupić bardziej kosztowny gadget. Po okresie, kiedy przestałem bać się wydawania większych kwot (A CO!) - Poznałem przyjemności kredytów i umów ratalnych. Oczywiście nie było mi z tym specjalnie źle, może nie całkiem komfortowo, ale wychodziłem z założenia, że tak to już jest - tak prosperuje świat, tak prosperowali moi rodzice i tak prosperować będę ja.
W całym tym równaniu jakiś czas temu weszliśmy razem z moją wybranką na kolejny etap w naszym związku. Ślub pomyślicie - o nie nie… coś o wiele bardziej wiążącego: kredyt hipoteczny. Przeboje z naszym kredytem opiszę innym razem. Najistotniejsze w całej tej opowieści jest to, że mimo nie najgorszych wcale zarobków, złączenia dochodów obojga, podnajmowania dwóch pokoi i niesamowitej skarbonki w postaci mieszkania, w którym ciągle coś brakuje oraz auta, w którym ciągle jest coś do zrobienia - najzwyczajniej w świecie na koniec miesiąca nie mieliśmy do odłożenia NIC. Mało tego, często byliśmy pod kreską (powszechnie nazywaną debetem w koncie).
Mając na karku 28lat, kilka kredytów, trzy etaty i brak oszczędności stwierdziłem, że coś tu jest mocno "nie tak". Wszystko zaczęło się od blogów internetowych (tych wiodących i tych mniej popularnych). Dowiadując się coraz więcej bywałem sfrustrowany tym jak "doradcy finansowi" wodzili mnie za nos, oszołomiony przeliczając efekty procentu składanego a pod koniec troszeczkę przygnieciony faktem, że ciężko jest odłożyć w miesiącu jakiekolwiek pieniądze a do miliona w jakimś rozsądnym czasie wcale nie jest tak blisko. Wziąłem się za nasze finanse powoli. Zaczęliśmy rozpisywać nasze wydatki (dobrych parę miesięcy trwało utworzenie prostego, ale odpowiedniego dla nas dokumentu w Excelu, dzięki któremu miały przestać wyciekać pieniądze. Po pierwszych niedowierzaniach odnośnie sum, jakie wydajemy na rożne rzeczy doszliśmy do zliczenia naszych zobowiązań, kredytów i oszczędności. Ostateczny bilans jak się domyślacie jest dość łatwy do przewidzenia - jesteśmy grubo, bo ok 40 000zł "pod kreską" nie licząc kredytu hipotecznego.
Aktualnie zmierzamy do spłacenia naszych zobowiązań względem banku i regularnemu odkładaniu oszczędności. Rozpoczynając pisanie tego bloga jesteśmy już trochę za naszymi początkami i na dzień dzisiejszy nasz dług jest o 1/4 mniejszy, wydatki zarządzane rozsądniej a my zaczynamy wiedzieć, po co wstajemy codziennie rano do pracy.
Blog ma posłużyć, jako miejsce do dzielenia się naszą walką o lepsze jutro finansowe. Postaramy się także opisywać, jakimi sposobami udało nam się zaoszczędzić dodatkowe pieniądze. Wiele z tych sposobów to sprawdzone metody zaczerpnięte z innych blogów i książek - dopasowane do nas, czasem zmodyfikowane.
W polskiej blogosferze mamy mnóstwo wartościowych blogów o oszczędzaniu, zarabianiu, giełdzie i czym tylko chcecie, ale to wcale nie oznacza, że finansowa edukacja przeciętnego Polaka jest wysoka. Niestety, w tej dziedzinie duża część społeczeństwa jest w okresie dziecięcym - wierzymy w to, że jakoś to będzie, bo ktoś nad nami czuwa. Niestety państwo i instytucje finansowe to inny rodzaj opiekuna.
Dzięki temu blogowi chciałbym pokazać, że opisywane przez innych metody i rozsądne myślenie naprawdę może doprowadzić do zapewnienia sobie lepszej przyszłości finansowej, wyjścia z długów i po prostu do lepszego patrzenia na świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz